Menu
10.08.09
Projekt i realizacja: Ane-Mon
 

 

 

Rhodesian Ridgeback - historia


     Zaskakuje inteligencją, zdumiewa sprytem, urzeka gracją, fascynuje szybkością. Delikatny i silny, wytrzymały i wrażliwy. Rodezjan. Nie sposób dogadać się z nim nie znając historii rasy, bo cechy psów z pręgą kształtowały się przez stulecia. Choć to jedna z młodszych ras – zarejestrowana dopiero w latach dwudziestych XX wieku.

 
Typowy "Pies na lwy" z 1923 roku

„Pręgusie” towarzyszyły ludziom od najdawniejszych czasów.
W Egipcie psy z charakterystyczną pręgą na grzbiecie żyły już 3 tys. lat przed narodzeniem Chrystusa. Świadczą o tym freski znalezione w grobowcach faraonów.
Na jednym z nich widać psa z „kłapciastymi” uszami i wyraźną pręgą na grzbiecie, na drugim zwierzaka polującego na gazelę, z wyraźną pręgą i sterczącymi uszami. Sylwetką przypominały współczesne psy gończe i myśliwskie m.in.: charty, psy faraona, ogary. W przeciwieństwie wielu obyczajów i wynalazków starożytnego Egiptu, które przeniknęły do naszej europejskiej cywilizacji psy z pręgą na długie stulecia zniknęły
z krat historii. Dlaczego? To jedna z nierozwikłanych zagadek, których w dziejach pręgowców jest wiele.

 
Eskdale Dingo

Zdobywcy Oceanów

     W czasach nowożytnych pierwszymi Europejczykami, którzy zobaczyli psy z pręgą
na grzbiecie byli Portugalczycy, którzy w 1487 r. wylądowali w okolicach współczesnego Kapsztadu. Dowodził nimi Bartolomeo Diaz – pierwszy kapitan, któremu udało się opłynąć Przylądek Dobrej Nadziei. Prawdopodobnie był adeptem pierwszej w dziejach szkoły żeglarskiej założonej przez Księcia Henryka Żeglarza. Piętnastowieczna Portugalia była jedną z Europejskich potęg. Po delegalizacji Zakonu Templariuszy jedynym krajem, w którym rycerzy nie dotknęły prześladowania.
Król Portugalii zyskał zgodę Papieża na przekształcenie Templariuszy w Zakon Chrystusowy. Na jego czele postawił swojego syna – księcia Henryka. Ten nie szukał ani Świętego Graala ani legendarnego złota Templariuszy. Portugalczycy uznali,
że największym bogactwem zdelegalizowanego zakonu są morskie mapy, wiedza o prądach, wiatrach, gwiazdach. To one dawały szansę odkrycia nowych lądów, zdobycia bogactw i władzy nad światem... Właśnie dlatego na południowo-zachodnim wybrzeżu Portugalii – na półwyspie Sagres książę Henryk kazał wybudować system twierdz. Pracowali w nich najlepsi astronomowie, szkutnicy i nawigatorzy w królestwie.
Kształcili kapitanów, takich jak Bartolomeo Diaz, których zadaniem było odnalezienie morskiej drogi do Indii i legendarnego królestwa księdza Jana. Mieli zapewnić Portugalii monopol w handlu przyprawami – wówczas np. pieprz czy goździki sprzedawano na wagę złota i udowodnić, że wiara w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa nawet najdziksze i najdalsze zakątki globu zmienia w królestwa szczęśliwe. Pierwsze wyprawy kończyły się fiaskiem. Większość statków pochłaniał Ocean.
Te nieliczne, które wracały do portów Algarve i stołecznej Lizbony nie przywoziły
ani bogactw ani dobrych wieści. A jednak choć w kasie Zakonu Chrystusowego
i skarbcu Portugalskiej Korony widać już było dno z poszukiwań nie zrezygnowano.
Wyczyn Diaza potwierdzał sens tego uporu... Uczestniczyli w niej, jak w większości portugalskich wypraw kronikarze i przyrodnicy. Dzięki nim wiemy o spotkaniu Portugalczyków z psami o charakterystycznej prędze na grzbiecie. Każdy kapitan
miał obowiązek przywożenia do Portugalii sadzonek interesujących roślin czy okazów niezwykłych zwierząt. Hotentockie psy za takie uznane nie zostały, a z resztą Portugalczycy z Południowej Afryki ewakuowali się w trybie przyspieszonym,
więc wiele nie zabrali...

 
Psy z hodowli Viking

Na szlaku tajemnic

     Gdyby ci średniowieczni naukowcy znali freski z piramid pewnie wpadliby w euforię
i uznali, że są, na tropie katolickiego władcy, który jak wierzono gdzieś w dalekich zakątkach Afryki stworzył idealne królestwo oparte na wierze... Skąd bowiem „egipskie” psy wzięły się na najdalszych południowych krańcach Afryki?
Dlaczego nie znano ich w Europie – biorąc pod uwagę kontakty handlowe i polityczne
w świecie starożytnym. Ta zagadka ridgebacków czeka na rozwiązanie podobnie jak historia Wielkiego Zimbabwe czyli ruin starożytnego  miasta odkrytych na ziemiach plemienia Matabele – dokładnie tam gdzie została zarejestrowana rasa Rhodesian Ridgeback. Jedna z teorii mówi o wielkiej migracji. Legendy, początków mieszkańców Wielkiego Zimbabwe, szukają w świecie Fenicjan. Czy mieli dzielne psy ze sztyletem na grzbiecie? O tym historia milczy. Bez wątpienia Hotentoci, albo jak w Afryce się ich nazywa Khoi-Khoiowie (znaczy to tyle co „człowiek-człowiek”) takie psy mieli.
Nie znali ich rdzenni mieszkańcy Południowej Afryki czyli Sanowie. W przeciwieństwie do Khoi-Khoi nie mieli stad, nie uprawiali ziemi i nie hodowali psów. Może dlatego takich niezwykłych przybyszów uwieczniali na ścianach jaskiń.
Na potęgę malowali też Khoi-Khoiowie. Archeologowie odkryli ich naskalne malowidła także w równikowej Wschodniej Afryce – to pozwoliło na swój sposób odtworzyć szlak ich migracji. Czy w tej wędrówce towarzyszyły im psy z pręgą na grzbiecie?
Być może kluczem do tej zagadki jest opowieść XIV wiecznego arabskiego podróżnika, Al Idrisi, który dotarł do Mombasy. Opisywał „czerwone psy”, które mieszkały
w mieście. Potężne, mądre i groźne. Później Portugalczycy, także o nich wspominali, jednak wydaje się, ze kiedy oni dotarli do Mombasy – początek XVI wieku te psy były już tylko wspomnieniem. Czy miały pręgę? O tym annały milczą.

 
Glenaholm Strauss of Inkabusi

W Afrykańskim tyglu

     Khoi-Khoi nie należy mylić z późniejszą migracją Bantu – czarnoskórych mieszkańców północno-zachodniej Afryki, którzy dali początek plemionom Zulusów (Południowa Afryka) czy Masajów (Wschodnia Afryka). Khoi-Khoi mają jaśniejszą karnację, są niżsi – czasem nazywa się ich buszmenami, choć to także nieprawda, bo buszmeni to Sanowie, a tych Khoi-Khoi serdecznie nie znosili. Można się tylko domyślić, że nasyłali na nich swoje psy. Sanowie nie uznawali i nie uznają żadnej własności. Uważają, że wszystko co na ziemi należy do wszystkich, także do nich. Nie mieli żadnych oporów by polować na bydło Khoi-khoi, podbierać im plony. Nic więc dziwnego, że między rdzennymi mieszkańcami afrykańskiego południa a przybyszami miłość nie kwitła...
Aż nagle pojawili się „nowi”. Portugalczycy. Mieli broń palną i wielkie statki. Zacumowali u podnóża Góry Stołowej. Khoi-Khoi początkowo ich akceptowali.
W myśl zasady afrykańskich plemion, że każdy ma prawo do ziemi, ale kiedy Portugalczycy zaczęli łapać jeńców i zamieniać Khoi-Khoi w niewolników miarka się przebrała. Polowanie na Portugalczyków zostało przeprowadzone z iście ridgebackową fantazją. Khoi-Khoi wiedzieli że w starciu z bronią palną nie mają szans. Najpierw wprawili w stan histerii stado bydła, a później przerażone zwierzaki skierowali na portugalski garnizon. Wobec setek kopyt i rogów działa były bezradne. Kiedy panika osiągnęła szczyt Hotentoci ostrzelali drewniane budynki płonącymi strzałami.
To wystarczyło, by cały portugalski przyczółek został zrównany z ziemią. Jak pisze Ann Chamberlain od czasu pogromu garnizonu „Hotentoci i ich psy żyli spokojnie
aż do 1591 roku”.


Lobengula of Leo Cop

  W tym czasie dość radykalnie zmieniła się mapa świata. Wyrosły na niej nowe
kontynenty, kolonie Portugalczyków, Holendrów, a później Anglików i Francuzów sięgnęły granic trzech Oceanów. Zaczynały się czasy korsarzy, morskich bitew
i wielkich kolonialnych podbojów. Fałszywa Zatoka – u stóp Góry Stołowej na tej
coraz pełniejszej mapie świata okazała się kluczowa. Statki zmierzające do Indii musiały gdzieś uzupełniać zapasy pożywienia i wody. Początkowo bazami zaopatrzeniowymi były Maskareny czyli Mauritius i Reunion. W 1591 roku angielski kapitan Lancaster założył minibazę nieopodal Przylądka Dobrej Nadziei.
W 1648 roku Jan van Ribeck w imieniu Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej nad Zatoką Stołową założył port i rozpoczął budowę Kapsztadu. Zaczęła się kolonizacja Południowej Afryki. W Holandii jak wiadomo ziemi jest mało i trzeba ją nieustannie wyrywać Oceanowi. W Południowej Afryce było jej pod dostatkiem. Ci, którzy w swojej ojczyźnie nie mieli szansy by ją zdobyć w poszukiwaniu lepszego życia uciekali na kraj świata. Nazwali sami siebie Burami, bo Bur znaczy dosłownie chłop. Stworzyli nową południowoafrykańską nację. Każdy miał tyle ziemi ile zapragnął i tylu niewolników,
ilu było trzeba do jej uprawiania.

 
John Player i jej psy Lobengula & Juno

Bohaterowie z pręgą

Na buskich farmach pracowali także Khoi-Khoi, pojawiły się ich psy.
Burowie szybko odkryli, że są znacznie lepiej przystosowane do afrykańskich warunków niż te sprowadzane z Europy. Przede wszystkim nie imała się ich mucha tse tse, która dziesiątkowała stada bydła, ludzkie rodziny i psie sfory. Dopiero na początku XX wieku udało się medykom rozwiązać zagadkę śpiączki. Burowie wykorzystywali hotentockie psy dokładnie do tych samych zadań co ich europejskich pobratymców: przede wszystkim pilnowały stad, domów i ostrzegały przed drapieżnikami. Wbrw obiegowym opiniom nie lwy były ich największymi wrogami ale... hieny – bezwzględni, podstępni zabójcy. Wszystko co słabsze pada łupem hien. Cielaki, króliki, ale także dzieci. Ridgebacki radziły sobie z nimi bez najmniejszego problemu. Były psami towarzyszącymi swoim właścicielom we wszystkich zajęciach – od doglądania stad po polowania. Stały się wszechstronne – myśliwskie, obronne, stróżujące, gończe – wszystko w jednym, bo w afrykańskich warunkach rozdrabnianie się nie miało żadnego sensu. Swoich właścicieli zaskakiwały inteligencją i odwagą. Jeden z dziewiętnastowiecznych myśliwych tak opisywał swoje psy podczas polowania:
„W obozowisku nad rzeką Limpopo psy zobaczyły pasącą się na drugim brzegu gazelę
– doskonały obiadek. Ale w rzece pełno było krokodyli. Gdyby próbowały popłynąć zginęłyby w ich paszczach. Psy robiąc mnóstwo hałasu wpadając co chwila w przybrzeżne zarośla i brodząc w wodzie. W końcu szczekając przeraźliwie pobiegły
w górę rzeki. Zwabiły krokodyle, które popłynęły ich śladem. Następnie błyskawicznie zawróciły i cichutko ale szybko pobiegły w dół rzeki. Przepłynęły ją, dopadły gazelę,
a później wróciły do obozowiska.”


Machemba of Mansross

Żeby wzmocnić pożądane cechy Burowie zaczęli krzyżować afrykańskie pręgowce
z europejskimi rasami – mastifami, chartami, wyżłami. Wbrew opiniom, które się pojawiały nie ma w nich domieszki krwi szakali – mają jeden chromosom więcej niż psy domowe. Ale czy kapka krwi dzikich psów afrykańskich nie trafiła się przodkom rudzielców?
To już takie pewne nie jest. Bez wątpienia ówczesne pręgusie wyglądem różniły się od współczesnych rodezjanów. Łaciate, czarne, rudawe z dłuższą i krótszą sierścią, przysadziste i wysmukłe – łączyła je charakterystyczna pręga na grzbiecie, która stała się wyznacznikiem afrykańskich psów.

Afrykańskie znamię

Tak sobie trwała koegzystencja ludzi i psów z pręgą aż do 1875 roku, który dla rasy okazał się przełomowy. Wówczas Południowa Afryka w niczym nie przypominała tej
z czasów Portugalczyków czy Jana  van Ribecka. Przede wszystkim to była już kolonia brytyjska – na Kongresie Wiedeńskim zapadła taka decyzja. Burowie z Kolonii Przylądkowej, którzy nie mogli pogodzić się z nowym prawem, powędrowali na północny wschód, stworzyli niezależne od Anglików burskie republiki. Cecil Rhodes utworzył „prywatne państwo” Brytyjskiej Kompanii Południowoafrykańskiej – na terenach dzisiejszego Zimbabwe. Piratów i korsarzy wyparli zawodowi myśliwi, którzy na europejskie rynki dostarczali rocznie tony kości słoniowej. Trwały wojny z Zulusami. Społeczność Khoi-Khoijów skurczyła się tak bardzo, że obawiano się, iż w ogóle zniknie. Psy z pręgą na grzbiecie miały się zaś doskonale. W 1875 roku na scenę wkroczyli: Charles Helm, który założył Hope Fountain Mission nad rzeką Umzigwana. Miał dwie suki – charcice - Powder i Lornę oraz myśliwy i odkrywca Corneilius Von Rooyen, właściciel znakomitych myśliwskich psów. Anglik i Bur – ich nacje miały przez długie
lata jeszcze toczyć boje o Południową Afrykę, by w końcu stworzyć wspólne państwo. Najpierw jednak obaj panowie wyhodowali przodków naszych rudzielców.
Kiedy się spotkali byli pod wrażeniem... swoich zwierzaków. Postanowili je skrzyżować. Jak twierdzi David Helegsen w „The Definitive Rhodesian Ridgeback” żadna z suk Helma nie miała charakterystycznej pręgi. Ale „hotentockie znamię na grzbiecie”, pojawiło się u ich potomstwa z psami Von Rooyena. I on właśnie postanowił zająć się hodowlą niezwykłych psów: dzielnych wytrzymałych, znakomitych myśliwych. Krzyżował psy tak, by zachować pręgę – afrykańskie znamię.  Corneilius Von Rooyen mieszkał nieopodal Salisbury, polował na terenach zachodniej Rodezji i Bostwany. Nieopodal Bulawayo – stolicy Zimbabwe, a wcześniej Rodezji zaczęły powstawać hodowle psów
z pręgą. Jednak myśliwskie wyczyny Von Royena, a przede wszystkim wyczyny jego psów sprawiły, że myśliwi chcieli kupować „pręgowce” właśnie od niego. Niestety nie były to czasy, szczególnie w Południowej Afryce kiedy skrupulatnie rejestrowano psy
i dotyczące ich transakcje. Imiona ówczesnych pręgusiów zginęły gdzieś w pomroce dziejów. Pozostały opisy ich inteligencji, pomysłowości, cech właściwych powstającej wówczas rasie.

 
Wendy of Gazeley

Lwie serce

Podczas polowań były wszechstronne, tropiły zwierzynę, zaganiały ją pod lufy myśliwych, często także przynosiły trofea nawet z najbardziej niedostępnych miejsc
w buszu. Nie bały się wody, skwaru, były wytrzymałe. Potrafiły przez cały dzień bez ustanku i picia tropić zwierzynę. W polowaniach na lwy uczestniczyły jednak stosunkowo rzadko. Były zbyt cenne żeby narażać ich życie, tylko dla trofeum,
a polowania na lwy kończyły się często tragicznie... dla psów. Faktycznie „pręgusie”
nie bały się zapachu, kłów ani pazurów lwów. Same z siebie nigdy nie polowały na wielkie koty. Opowieści o rodkach zagryzających lwy należy włożyć między bajki...
W bezpośrednim starciu z lwem praktycznie żadne zwierzę poza dorosłym słoniem
i... uzbrojonym człowiekiem nie ma szans. Jednak nie były to czasy kiedy, jak dziś
w Południowej Afryce, parki narodowe i rezerwaty ogrodzone były siatką
i elektrycznymi pastuchami. Teraz tak właśnie, odseparowane od świata żyją dzikie zwierzęta. Na przełomie XIX i XX wieku próbowały jeszcze walczyć z człowiekiem
o swoje terytoria. Lwy napadały więc stada bydła, plemienne wioski, obozy myśliwych
a nawet zabudowania farm. W takich sytuacjach waleczne psy z pręgą były nieocenione. Kiedy lew podchodził blisko nie tylko wszczynały alarm, ale przede wszystkim osaczały drapieżnika i wystawiały go myśliwym. Utrzymać szalejącego ze strachu lwa nawet przez kilka minut w jednym miejscu nie było łatwym zadaniem. Niejeden pies przypłacił życiem akcję ratowania swoich ludzi i ich dobytku. Wtedy narodziło się wiele wzruszających opowieści o współpracy i przyjaźni pręgusiów i ludzi.
W jednej z południowoafrykańskich gazet, z tego czasu, zachowała się relacja
z... pogrzebu jaki właściciel urządził swojemu psu. Kiedy osaczony i przerażony lew poczuł zapach człowieka rzucił się do szarży. Pręguś stanął na linii skoku i rzucił się
na niego. Tak ocalił życie swojemu panu poświęcając swoje...


"Chyba" Viking Cheeky Boy

Strażnicy i myśliwi

W Południowej Afryce obok wyczynów myśliwskich toczyło się zwykłe życie. Trwała gorączka złota i diamentów, powstawały coraz większe i coraz bogatsze farmy.
Ich właściciele potrzebowali psów stróżujących. Walecznych, których żaden lew, hiena, czy człowiek nie przestraszy i wytrzymałych, bo do doglądania miały olbrzymie terytoria. W Południowej Afryce był przepis, że kiedy dzielono – czyli rozdawano ziemię granice „działki” wyznaczał, w pewnym sensie, sam właściciel. Obejmowały takie terytorium jakie objechał na koniu w ciągu jednego dnia – od świtu do zmierzchu... Pręgowane psy były do takich zadań nieocenione. Farmerzy jednak w przeciwieństwie
do myśliwych chętniej krzyżowali je np. z mastifami czy psami stróżującymi.
Te „farmerskie” pręgusie były potężniejsze, nieco niższe, miały większe łby.
I o wiele silniejszy instynkt terytorialny niż ich „myśliwcy” koledzy. Oczywiście także polowały. Te „dwie linie” rodków łatwo rozpoznać nawet dziś. Ann Chamberlain pisze tak: „Południowoafrykańska burska rasa to ridgebacki w typie mastifów, natomiast angielskie, myśliwskie hodowane przede wszystkim w Rodezji bliższe są psom gończym. Tę różnicę można dostrzec do dziś na każdej wystawie. Rhodesian Ridgeback to rasa mająca korzenie w dwóch typach potrzeb – polowaniu i pracy na farmach. Rhoesiany
są więc doskonałymi myśliwymi polującymi na wszystkie rodzaje zwierzyny,
także ptaki i świetnymi stróżami, opiekunami stad bydła oraz wiernymi obrońcami domu”.


Viking Leo of Avondale

W 1898 roku pułkownik Francis Barnes z Mashonalandu – we wschodnim Zimbabwe założył Salisbury Kennel Club – to był rodzaj związku kynologicznego, zrzeszał hodowców psów – także, a może przede wszystkim, z pręgą na grzbiecie. Organizował spotkania i wystawy. W 1910 r. Barnes przeprowadził się do Matabelelandu
w zachodnim Zimbabwe i tam założył farmę Eskdale. Swojego pierwszego ridgebacka
– Dingo, oczywiście wywodzącego się z hodowli Corneiliusa Von Rooyena kupił w 1915 roku. Później także z tej linii kupił suczkę Judy. Tak narodziła się hodowla Eskdale,
z której wywodzą się przodkowie większości współczesnych rodezjanów.
Pierwszego ridgebacka ze swojej hodowli wystawił podczas wystawy rolniczej
w Bulawayo w 1918 roku.

Rhodesian ridgeback

Niedługo potem marzenia hodowców i urzędowe wymagania pogodzono tworząc standard rasy. Gotowy dokument do akceptacji przedstawiono Unii Hodowców Południowej Afryki w 1922 roku. Dwa lata później dwa pierwsze rodezjany zostały zarejestrowane w Południowoafrykańskim Związku Hodowców. Należały do  pana Herringa z Grootedam. W tym samym roku zarejestrowano także hodowle ridgebacków min. tę z Eskadale oraz z Bulawayo, Drumbuck, Marandellas i Avondale.
W 1925 roku w Bulawayo odbyła się wystawa psów. W konkurencji suczek rodezjanek wygrała Connie of Eskadale – ciekawe jest to, że miała rzadki wówczas długi lekko sterczący biczykowaty ogon – taki jak współczesne rodki. Najlepszym psem był  Eskadale Jock. Lecz ówcześni championi dziś pewnie mieliby kłopoty ze zdobyciem medali na wystawach.
Oficjalnie wzorzec rasy „the rhodesian ridgeback” został zaakceptowany w 1926 roku. Miał wiele cech charakterystycznych dla hodowli pułkownika Barnesa. Długie nogi, dopuszczalne znaczenia (z tym, że w tamtej hodowli dopuszczano także uwaga: cętki
i znaczenia czarne – przetrwały już tylko na mordkach...)  i uszy o charakterystycznym kształcie. Cechy spoza Eskadale, które przyjęły się we współczesnym wzorcu to pszeniczne umaszczenie i zdecydowanie krótsza sierść.
W 1928 roku było już 13 oficjalnych hodowli ridgebacków w Południowej Afryce
i w Rodezji.
M.in. Leo Kop, Lion’s Den, Welcom, Viking. W tym samym roku na wystawie w Bulawayo po raz pierwszy w historii rodezjan zdobył tytuł championa. To była Virginia z Avondale.

Afrykański podbój brytyjskich salonów

     W 1914 roku, tuż przed wybuchem I wojny światowej, pierwszy „pręguś” dotarł
do Anglii miał na imię Cuff. I chociaż wówczas nie istniał jeszcze standard rasy ponoć był bardzo podobny do współczesnych rodków. Uwagę kronikarzy zaprzątały wówczas bitwy, broń chemiczna i aeroplany, których używano do działań bojowych, dlatego
o ewentualnych potomkach Cuffa annały milczą. Początek XX wieku to były brytyjskie złote czasy kolonialne. Właśnie wtedy opisano po raz pierwszy psychologiczny syndrom kolonialnej tęsknoty – dotykała tych urzędników i oficerów brytyjskich, którzy wracali na Wyspy. Nie potrafili się odnaleźć w europejskiej rzeczywistości i klimacie.
To właśnie za ich sprawą na naszych stołach pojawiła się choćby mieszanka przypraw znana jako curry. W architekturze są wyraźne „kolonialne akcenty”, była też moda na egzotyczne gadżety. Tę tęsknotę widać nawet w ciuchowych trendach epoki.
Być może, więc po Cuffie, do Anglii dotarły i inne pręgusie. Jeśli tak było to ich nie zarejestrowano w żadnym z kynologicznych stowarzyszeń.
W 1915 roku, kiedy pułkownik Francis Barnes kupił Dingo na europejskich frontach walczyli żołnierze Związku Południowej Afryki. Burowie i Anglicy ramię w ramię
– po raz pierwszy w historii. W 1910 roku po latach sporów i krwawych bitew stworzyli wspólne państwo.
W czasach tej dziejowej zawieruchy kształtował się wzorzec rasy. W 1927 roku,
czyli tuż po tym jak został zarejestrowany pani John Player zaczęła sprowadzać do Anglii rodezjany. W 1932 roku na wystawie zaprezentowała Juno i Lobengulę. Zdumienie sędziów wzbudziło to, że Juno miał czarny nos a Lobengula brązowy. Imieniem psa nikt się specjalnie nie przejął. Choć u weteranów walk w Południowej Afryce budziło dreszcz. Lobengula był  wodzem plemienia Matabele - mieszkającego
na terenie Zimbabwe, które Anglikom przysporzyło co niemiara problemów.
Najpierw zbuntowali się przeciwko władzy Czaki, króla Zulusów, a później przeciwko Anglikom wszczęli powstanie. Do walk z nimi po raz pierwszy w historii użyto karabinów maszynowych... Tak symbolicznie afrykańskie psy wkroczyły na europejską scenę. Oba zostały uznane za „wzorce” urody. Matka Lobenguli pochodziła z hodowli Viking, zaś Juno z Avondale. Ojca miał za to Vikingowego. W 1933 roku pierwszą nagrodę na wystawie w Kensington zdobył Viking Leo z Avondale sprowadzony z Afryki przez kapitana Millera.
Ann Chamberlain pisze tak: „Później z południowoafrykańskiej hodowli został sprowadzony Viking Cheeky Boy, którego imię znajduje się w drzewie genealogicznym większości współczesnych europejskich rhodesianów (...) Viking Cheeky Boy był bardzo podobny do Cuffa. Głowa bardziej przypominała charty niż mastiffy. Nie miał wyraźnie uwydatnionej linii między czołem i pyszczkiem.
To był wspaniały pies o doskonałych proporcjach”.
W 1938 roku, w Anglii zarejestrowane były 43 rhodesiany.

Rodezjanowy „Wielki trek”

     Ludzi w najdalszych zakątkach globu ogarnęło wojenne szaleństwo. II wojna światowa  zmieniła mapę świata, a w historii rodezjanów doprowadziła do niespodziewanego zwrotu. Południowoafrykańscy żołnierze walczyli po stronie aliantów. Jednak dały znać o sobie historyczne zaszłości. Część Burów wywodzących się od holenderskich chłopów,  lecz także  francuskich hugenotów i niemieckich osadników, sympatyzowała z Niemcami. Powojenna sytuacja w Południowej Afryce była ze wszech miar dyskomfortowa. Z jednej strony, w pewnym sensie, odżył spór angielsko-burski,
z drugiej większość ludności domagała się swoich praw. W czasach Corneiliusa Von Rooyena, czy pułkownika Barnesa uważano, że konflikty w Południowej Afryce nie dotyczą rdzennej ludności kontynentu - to były „spory białych ludzi”.
Przybysze z Europy podzielili między sobą wpływy, bogactwa i władzę. Obie strony wykorzystywały afrykańskie plemiona lecz odmawiały im prawa do kształtowania historii i... godnego życia. Faktycznie w Południowej Afryce przez wieki obok siebie funkcjonowały trzy światy: Burów, Anglików i afrykańskich plemion. Historia rodezjanów związana jest z europejskimi przybyszami. Większość plemion, szczególnie wywodzących się z pnia bantu, uważa psy za „bestie” albo „istoty nieczyste”.
Po II wojnie światowej Południową Afrykę ogarnęła trwająca ponad pół wieku walka
o prawa do ziemi, bogactw i godnego życia tych, którzy krainę ciągnącą się od Przylądka Dobrej Nadziei aż do piasków pustyni uznawali za swoją ojczyznę
– potomków europejskich i afrykańskich osadników. W latach 40-tych prawnie usankcjonowano politykę apartheidu – rozdzielenia ras, która w istocie oznaczała dyskryminację ze względu na kolor skóry. Właśnie w Południowej Afryce, na farmie nieopodal Durbanu Gandhi sformułował swoją filozofię przeciwko rasizmowi
i przemocy.  Na owe polityczne konflikty nakładały się zmiany dyktowane rozwojem cywilizacji. Myśliwi de facto przeszli do historii.
Farmy zyskały nowy, „przemysłowy” wymiar. „Okoliczności przyrody”, „atmosfera polityczna” nie sprzyjały wówczas ani ludziom ani psom. Mając na względzie to co
w sprawie pręgusiów działo się w Południowej Afryce wcześniej trudno uwierzyć,
ale hodowle rhodesianów niemal zaprzestały swojej działalności. Nie było wystaw, polowań – tego co nazywamy „ssaniem rynku” warunkującym popyt. Południowoafrykańskie hodowle, jak niegdyś rosły, tak teraz znikały. Tak jak niegdyś Burowie zdecydowali się na wędrówkę przez góry, nazwaną Wielkim Trekiem,
by w nieodkrytych, niedostępnych zakątkach afrykańskiego kontynentu znaleźć nową Ziemię Obiecaną, tak teraz rodezjany emigrowały z Afryki, by podbić świat...

Królewskie psy

     W Anglii wzorzec rasy został zarejestrowany już w 1928 roku i był tym samym, który dwa lata wcześniej przyjęto w Południowej Afryce. Prawdziwa kariera rodezjanów na Brytyjskich Wyspach kariera rodezjanów zaczęła się niemal 20 lat później, za to na najwyższym towarzysko politycznym szczeblu. Lord St. Just podarował psa i suczkę następczyni brytyjskiego tronu księżniczce Elżbiecie
(znamy ją jako Elżbietę II), z okazji 21 urodzin.  W Anglii przeszły przewidywaną prawem kwarantannę. Niestety w jej trakcie wyrosły. Przyszła królowa nie znalazła
w pałacu miejsca żeby je zatrzymać. Podarowała je doktorowi i pani Mackenzie. Barba został ojcem Maindhuba of Manscross, który zyskał tytuł pierwszego championa Anglii, matką była Mancross Bridget of the Hub. Jego siostra - Merrill of Mancross zdobyła drugie miejsce w kategorii suk, pierwsze zyskała jej córka – Mancross of Simbabwa Sheba. Barba pochodził z hodowli Barabant, związanej z Vikingiem i Eskadale.
Z tego samego gniazda wywodzi się Drumbuck Jock – szacowny przodek wielu współczesnych rhodesianów.
W latach 50-tych XX wieku, może za sprawą „królewskich psów” Elżbiety II, w Anglii, nastąpiła prawdziwa eksplozja miłości do rodków i zainteresowania rasą.
W 1952 roku powstał brytyjski klub rasy – The Rhodesian Ridgeback Club of Great Britain,
a po nim w 1964 roku The Midlands and Nothern Rhodesian Ridgeback Club.
W 1954 roku Cecily Hick założyła hodowlę Owlsmoor – jedną z najbardziej znaczących na Wyspach. Sprowadzała do niej psy zarówno z Południowej Afryki, jak później z USA. A jej psy trafiały m.in. na Jamajkę, do Australii czy Nowej Zelandii. Kariera pręgusiów jak niegdyś wpływy Portugalczyków, którzy pierwsi przedstawili je Europejczykom sięgnęła najdalszych zakątków świata.

Kariera za Oceanem

     Królewskie psy podbiły nie tylko Starą Europę lecz także Nowy Świat.
W latach 50-tych do USA pierwsze rodezjany sprowadzili państwo O’Brien. Założyli hodowlę Redhouse. Lecz nie oni mieli pierwszego amerykańskiego championa. Ten tytuł zdobył pochodzący z Południowej Afryki Swahili’s Jeff  Davis należący do pułkownika Morrie DePass. W Stanach wzorzec rasy został oficjalnie przyjęty przez tamtejszy Związek Kynologiczny (American Kennel Club) dopiero w 1955 roku. Amerykanie opracowali go... sami, bazując na wzorcu Południowoafrykańskiej Unii Hodowców.
A pręgusie tak przypadły Amerykanom do gustu, że już 2 lata później (1957) założyli Klub Rasy Rhodesian Ridgeback (Rhodesian Ridgeback Club of the United States).
W pierwszym spotkaniu, które odbyło się w Nowym Jorku w 1958 roku uczestniczyło 61 członków. Wśród nich byli państwo Fanning, którzy kupili swojego rodezjana od pułkownika DePass’a. Ów psiak nazywał się... Little John of Swahili, jak Mały John
z Robin Hooda,  a w historii zapisał się tym, że jako pierwszy urodzony w Stanach rodezjan zyskał tytuł championa. Z pierwszych hodowli, które kształtowały amerykański wzorzec rasy próbę czasu przetrwała tylko jedna: Lamarde Perro. Założyli ją na początku lat 50-tych Margaret Lowthian i Gene Freeland. Amerykanie wprowadzili swoje zasady dotyczące ridgebacków i stworzyli charakterystyczną „amerykańską” odmianę psów. Coś pośredniego między afrykańskim typem myśliwskim a mastifowatym. Wprowadzili też oznaczenie ROM (Register of Merit), które dodawano po imienia tych psów, które spłodziły dużą liczbę championów.

Powrót do domu...

     Paradoksalnie właśnie wtedy kiedy ridgebacki zaczęły robić światową karierę ich hodowle w Rodezji przestały istnieć, a w Południowej Afryce powoli znikały. Omal nie doszło do tego, że rasa, tam gdzie się narodziła, zniknęła, by w ogóle. Dopiero w latach 60-tych XX wieku panie Mylda Arsenis i Irene Kingcombe sprawiły, że ridgebacki podobnie jak diamenty i złoto, stały się symbolem Południowej Afryki. Wcześniej hodowlą psów z pręgą zajmowali się w Afryce przede wszystkim panowie, teraz na scenę wkroczyły panie. To także był znak czasów. Wielkie polowania, obrona farm przed lwami już dawno przeszły do historii, dzikie zwierzęta pozamykano
w rezerwatach. RPA, tamtych czasów, było jednym z bogatszych i w sensie rozwoju bardzo nowoczesnych krajów świata. Wielki przemysł, nowoczesne miasta powstawały tam gdzie niegdyś był busz. Rodezjany przestały być „psami pracującymi”,
a stały się „towarzyszącymi”. Irene Kingcombe założyła hodowlę Inkabusi.
Sprowadzała do niej psy z różnych zakątków Południowej Afryki. Jej dumą był Glenaholm Strauss – pies czerwono-pszenicznej maści o idealnych „myśliwskich” proporcjach. Bardzo podobny do ojca był Maestro Mozart. I właśnie w takich ciemnych psach w typie myśliwskim wyspecjalizowała się Inkabusi.
Mylda Arsenis założyła hodowlę Mpani. Jej pierwszym psem był Rip of Colemore.
Duży, masywny, większy niż w standardzie rasy. Ukochany przyjaciel jej córek. Przetrwało zdjęcie, dwóch dziewczynek i psa zaprzężonego do wózka. Ma naprawdę przeszczęśliwy pyszczek... Rip stał się nie tylko psem założycielem hodowli, lecz także bohaterem książeczki dla dzieci, którą napisała pani Arsenis: „Rip, The Ridgeback”.
W Mpani do Ripa dołączyła suczka Flame Lily of Stallis. Ale wizytówką hodowli została jasno-pszeniczna Retsina. Mylda Arsenis stała się „ambasadorem” południowoafrykańskiej rasy. Korespondowała z hodowcami z najdalszych zakątków świata. Wiele jej psów trafiło do Amerykańskich hodowli m.in. Kajongwe, Kahlu, Gloria Sanders. W 1979 roku sędziowała podczas wystawy psów w Australii.
Śladem dwóch dzielnych dam podążyli inni. Z hodowli: Glenaholm, Brabant, Gazeley, Meyendell pochodziło wiele wspaniałych psów. Ann Chamberlain pisze: „Znawcy nadal uważają, że Wendy z Gazeley miała najpiękniejszą głowę wśród wszystkich rodezjanowych suczek jakie kiedykolwiek przyszły na świat”. Ale później pojawiły
się rodezjany w Polsce i nasze piękne „dziewczyny”. To temat na nowy rozdział rodezjanowej historii.

Ania Kwiatkowska

CHIMBUKO Kituko Simba fot. Paulina Dębiec

Historia ta została napisana przez właścicielkę psa rasy Rhodesian Ridgebak
– Chimbuko Kitko Simba – autorkę książek i dziennikarkę podróżującą po świecie,
„od Polinezji, poprzez Azję i Afrykę po Europę”. Spod jej pióra wyszło wiele reportaży i relacji z wypraw do ponad 80 krajów świata. Pisze o swoich przygodach oraz opowiada o wyprawach na antenie TVP1 w programie "Podróżnik".

Dla TVP3 Regionalnej zrealizowała cykl audycji p.t. "Szczęśliwej podróży".

Opowieść o dziejach rasy, opublikowana na łamach wydania specjalnego biuletynu klubu RR, jest tak piękna i ciekawa, że pokusiłam się o umieszczenie jej na tej stronce, przeznaczając dla niej specjalne miejsce. Tekst ten, nie tylko będzie jej ozdobą,
ale i źródłem informacji dla tych, którzy nie zdołają odnaleźć go wśród ogromu klubowych i forumowych tematów.
Uważam, że powinien zostać uwieczniony nie tylko tutaj i żywię nadzieję, iż znajdzie się w przyszłości dla niego miejsce, na łamach pism i publikacji kynologicznych.

Dziękuję P. Aniu za przesłanie mi tekstu.

   Z poważaniem i szacunkiem

Renata
 

Zawartość witryny stanowi własność hodowli Mzuri Nyumbani FCI Rhodesian Ridgeback
oraz jest chroniona prawami autorskimi. Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody właściciela zabronione!