Zaskakuje inteligencją, zdumiewa sprytem, urzeka gracją, fascynuje
szybkością. Delikatny i silny, wytrzymały i wrażliwy. Rodezjan. Nie
sposób dogadać się z nim nie znając historii rasy, bo cechy psów z pręgą
kształtowały się przez stulecia. Choć to jedna z młodszych ras –
zarejestrowana dopiero w latach dwudziestych XX wieku.
Typowy "Pies na
lwy" z 1923 roku
„Pręgusie”
towarzyszyły ludziom od najdawniejszych czasów.
W Egipcie psy z charakterystyczną pręgą na grzbiecie żyły już 3 tys. lat
przed narodzeniem Chrystusa. Świadczą o tym freski znalezione w
grobowcach faraonów.
Na jednym z nich widać psa z „kłapciastymi” uszami i wyraźną pręgą na
grzbiecie, na drugim zwierzaka polującego na gazelę, z wyraźną pręgą i
sterczącymi uszami. Sylwetką przypominały współczesne psy gończe i
myśliwskie m.in.: charty, psy faraona, ogary. W przeciwieństwie wielu
obyczajów i wynalazków starożytnego Egiptu, które przeniknęły do naszej
europejskiej cywilizacji psy z pręgą na długie stulecia zniknęły
z krat historii. Dlaczego? To jedna z nierozwikłanych zagadek, których w
dziejach pręgowców jest wiele.
Eskdale Dingo
Zdobywcy Oceanów
W czasach nowożytnych pierwszymi Europejczykami, którzy
zobaczyli psy z pręgą
na grzbiecie byli Portugalczycy, którzy w 1487 r. wylądowali w okolicach
współczesnego Kapsztadu. Dowodził nimi Bartolomeo Diaz – pierwszy
kapitan, któremu udało się opłynąć Przylądek Dobrej Nadziei.
Prawdopodobnie był adeptem pierwszej w dziejach szkoły żeglarskiej
założonej przez Księcia Henryka Żeglarza. Piętnastowieczna Portugalia
była jedną z Europejskich potęg. Po delegalizacji Zakonu Templariuszy
jedynym krajem, w którym rycerzy nie dotknęły prześladowania.
Król Portugalii zyskał zgodę Papieża na przekształcenie Templariuszy w
Zakon Chrystusowy. Na jego czele postawił swojego syna – księcia
Henryka. Ten nie szukał ani Świętego Graala ani legendarnego złota
Templariuszy. Portugalczycy uznali,
że największym bogactwem zdelegalizowanego zakonu są morskie mapy,
wiedza o prądach, wiatrach, gwiazdach. To one dawały szansę odkrycia
nowych lądów, zdobycia bogactw i władzy nad światem... Właśnie dlatego
na południowo-zachodnim wybrzeżu Portugalii – na półwyspie Sagres książę
Henryk kazał wybudować system twierdz. Pracowali w nich najlepsi
astronomowie, szkutnicy i nawigatorzy w królestwie.
Kształcili kapitanów, takich jak Bartolomeo Diaz, których zadaniem było
odnalezienie morskiej drogi do Indii i legendarnego królestwa księdza
Jana. Mieli zapewnić Portugalii monopol w handlu przyprawami – wówczas
np. pieprz czy goździki sprzedawano na wagę złota i udowodnić, że wiara
w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa nawet najdziksze i najdalsze
zakątki globu zmienia w królestwa szczęśliwe. Pierwsze wyprawy kończyły
się fiaskiem. Większość statków pochłaniał Ocean.
Te nieliczne, które wracały do portów Algarve i stołecznej Lizbony nie
przywoziły
ani bogactw ani dobrych wieści. A jednak choć w kasie Zakonu
Chrystusowego
i skarbcu Portugalskiej Korony widać już było dno z poszukiwań nie
zrezygnowano.
Wyczyn Diaza potwierdzał sens tego uporu... Uczestniczyli w niej, jak w
większości portugalskich wypraw kronikarze i przyrodnicy. Dzięki nim
wiemy o spotkaniu Portugalczyków z psami o charakterystycznej prędze na
grzbiecie. Każdy kapitan
miał obowiązek przywożenia do Portugalii sadzonek interesujących roślin
czy okazów niezwykłych zwierząt. Hotentockie psy za takie uznane nie
zostały, a z resztą Portugalczycy z Południowej Afryki ewakuowali się w
trybie przyspieszonym,
więc wiele nie zabrali...
Psy z hodowli
Viking
Na szlaku tajemnic
Gdyby ci średniowieczni naukowcy znali freski z piramid
pewnie wpadliby w euforię
i uznali, że są, na tropie katolickiego władcy, który jak wierzono
gdzieś w dalekich zakątkach Afryki stworzył idealne królestwo oparte na
wierze... Skąd bowiem „egipskie” psy wzięły się na najdalszych
południowych krańcach Afryki?
Dlaczego nie znano ich w Europie – biorąc pod uwagę kontakty handlowe i
polityczne
w świecie starożytnym. Ta zagadka ridgebacków czeka na rozwiązanie
podobnie jak historia Wielkiego Zimbabwe czyli ruin starożytnego miasta
odkrytych na ziemiach plemienia Matabele – dokładnie tam gdzie została
zarejestrowana rasa Rhodesian Ridgeback. Jedna z teorii mówi o wielkiej
migracji. Legendy, początków mieszkańców Wielkiego Zimbabwe, szukają w
świecie Fenicjan. Czy mieli dzielne psy ze sztyletem na grzbiecie? O tym
historia milczy. Bez wątpienia Hotentoci, albo jak w Afryce się ich
nazywa Khoi-Khoiowie (znaczy to tyle co „człowiek-człowiek”) takie psy
mieli.
Nie znali ich rdzenni mieszkańcy Południowej Afryki czyli Sanowie. W
przeciwieństwie do Khoi-Khoi nie mieli stad, nie uprawiali ziemi i nie
hodowali psów. Może dlatego takich niezwykłych przybyszów uwieczniali na
ścianach jaskiń.
Na potęgę malowali też Khoi-Khoiowie. Archeologowie odkryli ich naskalne
malowidła także w równikowej Wschodniej Afryce – to pozwoliło na swój
sposób odtworzyć szlak ich migracji. Czy w tej wędrówce towarzyszyły im
psy z pręgą na grzbiecie?
Być może kluczem do tej zagadki jest opowieść XIV wiecznego arabskiego
podróżnika, Al Idrisi, który dotarł do Mombasy. Opisywał „czerwone psy”,
które mieszkały
w mieście. Potężne, mądre i groźne. Później Portugalczycy, także o nich
wspominali, jednak wydaje się, ze kiedy oni dotarli do Mombasy –
początek XVI wieku te psy były już tylko wspomnieniem. Czy miały pręgę?
O tym annały milczą.
Glenaholm Strauss
of Inkabusi
W Afrykańskim tyglu
Khoi-Khoi nie należy mylić z późniejszą migracją Bantu
– czarnoskórych mieszkańców północno-zachodniej Afryki, którzy dali
początek plemionom Zulusów (Południowa Afryka) czy Masajów (Wschodnia
Afryka). Khoi-Khoi mają jaśniejszą karnację, są niżsi – czasem nazywa
się ich buszmenami, choć to także nieprawda, bo buszmeni to Sanowie, a
tych Khoi-Khoi serdecznie nie znosili. Można się tylko domyślić, że
nasyłali na nich swoje psy. Sanowie nie uznawali i nie uznają żadnej
własności. Uważają, że wszystko co na ziemi należy do wszystkich, także
do nich. Nie mieli żadnych oporów by polować na bydło Khoi-khoi,
podbierać im plony. Nic więc dziwnego, że między rdzennymi mieszkańcami
afrykańskiego południa a przybyszami miłość nie kwitła...
Aż nagle pojawili się „nowi”. Portugalczycy. Mieli broń palną i wielkie
statki. Zacumowali u podnóża Góry Stołowej. Khoi-Khoi początkowo ich
akceptowali.
W myśl zasady afrykańskich plemion, że każdy ma prawo do ziemi, ale
kiedy Portugalczycy zaczęli łapać jeńców i zamieniać Khoi-Khoi w
niewolników miarka się przebrała. Polowanie na Portugalczyków zostało
przeprowadzone z iście ridgebackową fantazją. Khoi-Khoi wiedzieli że w
starciu z bronią palną nie mają szans. Najpierw wprawili w stan histerii
stado bydła, a później przerażone zwierzaki skierowali na portugalski
garnizon. Wobec setek kopyt i rogów działa były bezradne. Kiedy panika
osiągnęła szczyt Hotentoci ostrzelali drewniane budynki płonącymi
strzałami.
To wystarczyło, by cały portugalski przyczółek został zrównany z ziemią.
Jak pisze Ann Chamberlain od czasu pogromu garnizonu „Hotentoci i ich
psy żyli spokojnie
aż do 1591 roku”.
Lobengula of Leo
Cop
W tym czasie
dość radykalnie zmieniła się mapa świata. Wyrosły na niej nowe
kontynenty, kolonie Portugalczyków, Holendrów, a później Anglików i
Francuzów sięgnęły granic trzech Oceanów. Zaczynały się czasy korsarzy,
morskich bitew
i wielkich kolonialnych podbojów. Fałszywa Zatoka – u stóp Góry Stołowej
na tej
coraz pełniejszej mapie świata okazała się kluczowa. Statki zmierzające
do Indii musiały gdzieś uzupełniać zapasy pożywienia i wody. Początkowo
bazami zaopatrzeniowymi były Maskareny czyli Mauritius i Reunion. W 1591
roku angielski kapitan Lancaster założył minibazę nieopodal Przylądka
Dobrej Nadziei.
W 1648 roku Jan van Ribeck w imieniu Holenderskiej Kompanii
Wschodnioindyjskiej nad Zatoką Stołową założył port i rozpoczął budowę
Kapsztadu. Zaczęła się kolonizacja Południowej Afryki. W Holandii jak
wiadomo ziemi jest mało i trzeba ją nieustannie wyrywać Oceanowi. W
Południowej Afryce było jej pod dostatkiem. Ci, którzy w swojej
ojczyźnie nie mieli szansy by ją zdobyć w poszukiwaniu lepszego życia
uciekali na kraj świata. Nazwali sami siebie Burami, bo Bur znaczy
dosłownie chłop. Stworzyli nową południowoafrykańską nację. Każdy miał
tyle ziemi ile zapragnął i tylu niewolników,
ilu było trzeba do jej uprawiania.
John Player i jej
psy Lobengula & Juno
Bohaterowie z pręgą
Na buskich farmach
pracowali także Khoi-Khoi, pojawiły się ich psy.
Burowie szybko odkryli, że są znacznie lepiej przystosowane do
afrykańskich warunków niż te sprowadzane z Europy. Przede wszystkim nie
imała się ich mucha tse tse, która dziesiątkowała stada bydła, ludzkie
rodziny i psie sfory. Dopiero na początku XX wieku udało się medykom
rozwiązać zagadkę śpiączki. Burowie wykorzystywali hotentockie psy
dokładnie do tych samych zadań co ich europejskich pobratymców: przede
wszystkim pilnowały stad, domów i ostrzegały przed drapieżnikami. Wbrw
obiegowym opiniom nie lwy były ich największymi wrogami ale... hieny –
bezwzględni, podstępni zabójcy. Wszystko co słabsze pada łupem hien.
Cielaki, króliki, ale także dzieci. Ridgebacki radziły sobie z nimi bez
najmniejszego problemu. Były psami towarzyszącymi swoim właścicielom we
wszystkich zajęciach – od doglądania stad po polowania. Stały się
wszechstronne – myśliwskie, obronne, stróżujące, gończe – wszystko w
jednym, bo w afrykańskich warunkach rozdrabnianie się nie miało żadnego
sensu. Swoich właścicieli zaskakiwały inteligencją i odwagą. Jeden z
dziewiętnastowiecznych myśliwych tak opisywał swoje psy podczas
polowania:
„W obozowisku nad rzeką Limpopo psy zobaczyły pasącą się na drugim
brzegu gazelę
– doskonały obiadek. Ale w rzece pełno było krokodyli. Gdyby próbowały
popłynąć zginęłyby w ich paszczach. Psy robiąc mnóstwo hałasu wpadając
co chwila w przybrzeżne zarośla i brodząc w wodzie. W końcu szczekając
przeraźliwie pobiegły
w górę rzeki. Zwabiły krokodyle, które popłynęły ich śladem. Następnie
błyskawicznie zawróciły i cichutko ale szybko pobiegły w dół rzeki.
Przepłynęły ją, dopadły gazelę,
a później wróciły do obozowiska.”
Machemba of
Mansross
Żeby wzmocnić
pożądane cechy Burowie zaczęli krzyżować afrykańskie pręgowce
z europejskimi rasami – mastifami, chartami, wyżłami. Wbrew opiniom,
które się pojawiały nie ma w nich domieszki krwi szakali – mają jeden
chromosom więcej niż psy domowe. Ale czy kapka krwi dzikich psów
afrykańskich nie trafiła się przodkom rudzielców?
To już takie pewne nie jest. Bez wątpienia ówczesne pręgusie wyglądem
różniły się od współczesnych rodezjanów. Łaciate, czarne, rudawe z
dłuższą i krótszą sierścią, przysadziste i wysmukłe – łączyła je
charakterystyczna pręga na grzbiecie, która stała się wyznacznikiem
afrykańskich psów.
Afrykańskie znamię
Tak sobie trwała
koegzystencja ludzi i psów z pręgą aż do 1875 roku, który dla rasy
okazał się przełomowy. Wówczas Południowa Afryka w niczym nie
przypominała tej
z czasów Portugalczyków czy Jana van Ribecka. Przede wszystkim to była
już kolonia brytyjska – na Kongresie Wiedeńskim zapadła taka decyzja.
Burowie z Kolonii Przylądkowej, którzy nie mogli pogodzić się z nowym
prawem, powędrowali na północny wschód, stworzyli niezależne od Anglików
burskie republiki. Cecil Rhodes utworzył „prywatne państwo” Brytyjskiej
Kompanii Południowoafrykańskiej – na terenach dzisiejszego Zimbabwe.
Piratów i korsarzy wyparli zawodowi myśliwi, którzy na europejskie rynki
dostarczali rocznie tony kości słoniowej. Trwały wojny z Zulusami.
Społeczność Khoi-Khoijów skurczyła się tak bardzo, że obawiano się, iż w
ogóle zniknie. Psy z pręgą na grzbiecie miały się zaś doskonale. W 1875
roku na scenę wkroczyli: Charles Helm, który założył Hope Fountain
Mission nad rzeką Umzigwana. Miał dwie suki – charcice - Powder i Lornę
oraz myśliwy i odkrywca Corneilius Von Rooyen, właściciel znakomitych
myśliwskich psów. Anglik i Bur – ich nacje miały przez długie
lata jeszcze toczyć boje o Południową Afrykę, by w końcu stworzyć
wspólne państwo. Najpierw jednak obaj panowie wyhodowali przodków
naszych rudzielców.
Kiedy się spotkali byli pod wrażeniem... swoich zwierzaków. Postanowili
je skrzyżować. Jak twierdzi David Helegsen w „The Definitive Rhodesian
Ridgeback” żadna z suk Helma nie miała charakterystycznej pręgi. Ale
„hotentockie znamię na grzbiecie”, pojawiło się u ich potomstwa z psami
Von Rooyena. I on właśnie postanowił zająć się hodowlą niezwykłych psów:
dzielnych wytrzymałych, znakomitych myśliwych. Krzyżował psy tak, by
zachować pręgę – afrykańskie znamię. Corneilius Von Rooyen mieszkał
nieopodal Salisbury, polował na terenach zachodniej Rodezji i Bostwany.
Nieopodal Bulawayo – stolicy Zimbabwe, a wcześniej Rodezji zaczęły
powstawać hodowle psów
z pręgą. Jednak myśliwskie wyczyny Von Royena, a przede wszystkim
wyczyny jego psów sprawiły, że myśliwi chcieli kupować „pręgowce”
właśnie od niego. Niestety nie były to czasy, szczególnie w Południowej
Afryce kiedy skrupulatnie rejestrowano psy
i dotyczące ich transakcje. Imiona ówczesnych pręgusiów zginęły gdzieś w
pomroce dziejów. Pozostały opisy ich inteligencji, pomysłowości, cech
właściwych powstającej wówczas rasie.
Wendy of Gazeley
Lwie serce
Podczas polowań były
wszechstronne, tropiły zwierzynę, zaganiały ją pod lufy myśliwych,
często także przynosiły trofea nawet z najbardziej niedostępnych miejsc
w buszu. Nie bały się wody, skwaru, były wytrzymałe. Potrafiły przez
cały dzień bez ustanku i picia tropić zwierzynę. W polowaniach na lwy
uczestniczyły jednak stosunkowo rzadko. Były zbyt cenne żeby narażać ich
życie, tylko dla trofeum,
a polowania na lwy kończyły się często tragicznie... dla psów.
Faktycznie „pręgusie”
nie bały się zapachu, kłów ani pazurów lwów. Same z siebie nigdy nie
polowały na wielkie koty. Opowieści o rodkach zagryzających lwy należy
włożyć między bajki...
W bezpośrednim starciu z lwem praktycznie żadne zwierzę poza dorosłym
słoniem
i... uzbrojonym człowiekiem nie ma szans. Jednak nie były to czasy
kiedy, jak dziś
w Południowej Afryce, parki narodowe i rezerwaty ogrodzone były siatką
i elektrycznymi pastuchami. Teraz tak właśnie, odseparowane od świata
żyją dzikie zwierzęta. Na przełomie XIX i XX wieku próbowały jeszcze
walczyć z człowiekiem
o swoje terytoria. Lwy napadały więc stada bydła, plemienne wioski,
obozy myśliwych
a nawet zabudowania farm. W takich sytuacjach waleczne psy z pręgą były
nieocenione. Kiedy lew podchodził blisko nie tylko wszczynały alarm, ale
przede wszystkim osaczały drapieżnika i wystawiały go myśliwym. Utrzymać
szalejącego ze strachu lwa nawet przez kilka minut w jednym miejscu nie
było łatwym zadaniem. Niejeden pies przypłacił życiem akcję ratowania
swoich ludzi i ich dobytku. Wtedy narodziło się wiele wzruszających
opowieści o współpracy i przyjaźni pręgusiów i ludzi.
W jednej z południowoafrykańskich gazet, z tego czasu, zachowała się
relacja
z... pogrzebu jaki właściciel urządził swojemu psu. Kiedy osaczony i
przerażony lew poczuł zapach człowieka rzucił się do szarży. Pręguś
stanął na linii skoku i rzucił się
na niego. Tak ocalił życie swojemu panu poświęcając swoje...
"Chyba" Viking
Cheeky Boy
Strażnicy i myśliwi
W Południowej Afryce
obok wyczynów myśliwskich toczyło się zwykłe życie. Trwała gorączka
złota i diamentów, powstawały coraz większe i coraz bogatsze farmy.
Ich właściciele potrzebowali psów stróżujących. Walecznych, których
żaden lew, hiena, czy człowiek nie przestraszy i wytrzymałych, bo do
doglądania miały olbrzymie terytoria. W Południowej Afryce był przepis,
że kiedy dzielono – czyli rozdawano ziemię granice „działki” wyznaczał,
w pewnym sensie, sam właściciel. Obejmowały takie terytorium jakie
objechał na koniu w ciągu jednego dnia – od świtu do zmierzchu...
Pręgowane psy były do takich zadań nieocenione. Farmerzy jednak w
przeciwieństwie
do myśliwych chętniej krzyżowali je np. z mastifami czy psami
stróżującymi.
Te „farmerskie” pręgusie były potężniejsze, nieco niższe, miały większe
łby.
I o wiele silniejszy instynkt terytorialny niż ich „myśliwcy” koledzy.
Oczywiście także polowały. Te „dwie linie” rodków łatwo rozpoznać nawet
dziś. Ann Chamberlain pisze tak: „Południowoafrykańska burska rasa to
ridgebacki w typie mastifów, natomiast angielskie, myśliwskie hodowane
przede wszystkim w Rodezji bliższe są psom gończym. Tę różnicę można
dostrzec do dziś na każdej wystawie. Rhodesian Ridgeback to rasa mająca
korzenie w dwóch typach potrzeb – polowaniu i pracy na farmach.
Rhoesiany
są więc doskonałymi myśliwymi polującymi na wszystkie rodzaje zwierzyny,
także ptaki i świetnymi stróżami, opiekunami stad bydła oraz wiernymi
obrońcami domu”.
Viking Leo of
Avondale
W 1898 roku
pułkownik Francis Barnes z Mashonalandu – we wschodnim Zimbabwe założył
Salisbury Kennel Club – to był rodzaj związku kynologicznego, zrzeszał
hodowców psów – także, a może przede wszystkim, z pręgą na grzbiecie.
Organizował spotkania i wystawy. W 1910 r. Barnes przeprowadził się do
Matabelelandu
w zachodnim Zimbabwe i tam założył farmę Eskdale. Swojego pierwszego
ridgebacka
– Dingo, oczywiście wywodzącego się z hodowli Corneiliusa Von Rooyena
kupił w 1915 roku. Później także z tej linii kupił suczkę Judy. Tak
narodziła się hodowla Eskdale,
z której wywodzą się przodkowie większości współczesnych rodezjanów.
Pierwszego ridgebacka ze swojej hodowli wystawił podczas wystawy
rolniczej
w Bulawayo w 1918 roku.
Rhodesian ridgeback
Niedługo potem
marzenia hodowców i urzędowe wymagania pogodzono tworząc standard rasy.
Gotowy dokument do akceptacji przedstawiono Unii Hodowców Południowej
Afryki w 1922 roku. Dwa lata później dwa pierwsze rodezjany zostały
zarejestrowane w Południowoafrykańskim Związku Hodowców. Należały do
pana Herringa z Grootedam. W tym samym roku zarejestrowano także hodowle
ridgebacków min. tę z Eskadale oraz z Bulawayo, Drumbuck, Marandellas i
Avondale.
W 1925 roku w Bulawayo odbyła się wystawa psów. W konkurencji suczek
rodezjanek wygrała Connie of Eskadale – ciekawe jest to, że miała rzadki
wówczas długi lekko sterczący biczykowaty ogon – taki jak współczesne
rodki. Najlepszym psem był Eskadale Jock. Lecz ówcześni championi dziś
pewnie mieliby kłopoty ze zdobyciem medali na wystawach.
Oficjalnie wzorzec rasy „the rhodesian ridgeback” został zaakceptowany w
1926 roku. Miał wiele cech charakterystycznych dla hodowli pułkownika
Barnesa. Długie nogi, dopuszczalne znaczenia (z tym, że w tamtej hodowli
dopuszczano także uwaga: cętki
i znaczenia czarne – przetrwały już tylko na mordkach...) i uszy o
charakterystycznym kształcie. Cechy spoza Eskadale, które przyjęły się
we współczesnym wzorcu to pszeniczne umaszczenie i zdecydowanie krótsza
sierść.
W 1928 roku było już 13 oficjalnych hodowli ridgebacków w Południowej
Afryce
i w Rodezji.
M.in. Leo Kop, Lion’s Den, Welcom, Viking. W tym samym roku na
wystawie w Bulawayo po raz pierwszy w historii rodezjan zdobył tytuł
championa. To była Virginia z Avondale.
Afrykański podbój
brytyjskich salonów
W 1914 roku, tuż przed wybuchem I wojny światowej,
pierwszy „pręguś” dotarł
do Anglii miał na imię Cuff. I chociaż wówczas nie istniał jeszcze
standard rasy ponoć był bardzo podobny do współczesnych rodków. Uwagę
kronikarzy zaprzątały wówczas bitwy, broń chemiczna i aeroplany, których
używano do działań bojowych, dlatego
o ewentualnych potomkach Cuffa annały milczą. Początek XX wieku to były
brytyjskie złote czasy kolonialne. Właśnie wtedy opisano po raz pierwszy
psychologiczny syndrom kolonialnej tęsknoty – dotykała tych urzędników i
oficerów brytyjskich, którzy wracali na Wyspy. Nie potrafili się
odnaleźć w europejskiej rzeczywistości i klimacie.
To właśnie za ich sprawą na naszych stołach pojawiła się choćby
mieszanka przypraw znana jako curry. W architekturze są wyraźne
„kolonialne akcenty”, była też moda na egzotyczne gadżety. Tę tęsknotę
widać nawet w ciuchowych trendach epoki.
Być może, więc po Cuffie, do Anglii dotarły i inne pręgusie. Jeśli tak
było to ich nie zarejestrowano w żadnym z kynologicznych stowarzyszeń.
W 1915 roku, kiedy pułkownik Francis Barnes kupił Dingo na europejskich
frontach walczyli żołnierze Związku Południowej Afryki. Burowie i
Anglicy ramię w ramię
– po raz pierwszy w historii. W 1910 roku po latach sporów i krwawych
bitew stworzyli wspólne państwo.
W czasach tej dziejowej zawieruchy kształtował się wzorzec rasy. W 1927
roku,
czyli tuż po tym jak został zarejestrowany pani John Player zaczęła
sprowadzać do Anglii rodezjany. W 1932 roku na wystawie zaprezentowała
Juno i Lobengulę. Zdumienie sędziów wzbudziło to, że Juno miał czarny
nos a Lobengula brązowy. Imieniem psa nikt się specjalnie nie przejął.
Choć u weteranów walk w Południowej Afryce budziło dreszcz. Lobengula
był wodzem plemienia Matabele - mieszkającego
na terenie Zimbabwe, które Anglikom przysporzyło co niemiara problemów.
Najpierw zbuntowali się przeciwko władzy Czaki, króla Zulusów, a później
przeciwko Anglikom wszczęli powstanie. Do walk z nimi po raz pierwszy w
historii użyto karabinów maszynowych... Tak symbolicznie afrykańskie psy
wkroczyły na europejską scenę. Oba zostały uznane za „wzorce” urody.
Matka Lobenguli pochodziła z hodowli Viking, zaś Juno z Avondale. Ojca
miał za to Vikingowego. W 1933 roku pierwszą nagrodę na wystawie w
Kensington zdobył Viking Leo z Avondale sprowadzony z Afryki przez
kapitana Millera.
Ann Chamberlain pisze tak: „Później z południowoafrykańskiej hodowli
został sprowadzony Viking Cheeky Boy, którego imię znajduje się w
drzewie genealogicznym większości współczesnych europejskich rhodesianów
(...) Viking Cheeky Boy był bardzo podobny do Cuffa. Głowa bardziej
przypominała charty niż mastiffy. Nie miał wyraźnie uwydatnionej linii
między czołem i pyszczkiem.
To był wspaniały pies o doskonałych proporcjach”.
W 1938 roku, w Anglii zarejestrowane były 43 rhodesiany.
Rodezjanowy „Wielki
trek”
Ludzi w najdalszych zakątkach globu ogarnęło wojenne
szaleństwo. II wojna światowa zmieniła mapę świata, a w historii
rodezjanów doprowadziła do niespodziewanego zwrotu. Południowoafrykańscy
żołnierze walczyli po stronie aliantów. Jednak dały znać o sobie
historyczne zaszłości. Część Burów wywodzących się od holenderskich
chłopów, lecz także francuskich hugenotów i niemieckich osadników,
sympatyzowała z Niemcami. Powojenna sytuacja w Południowej Afryce była
ze wszech miar dyskomfortowa. Z jednej strony, w pewnym sensie, odżył
spór angielsko-burski,
z drugiej większość ludności domagała się swoich praw. W czasach
Corneiliusa Von Rooyena, czy pułkownika Barnesa uważano, że konflikty w
Południowej Afryce nie dotyczą rdzennej ludności kontynentu - to były
„spory białych ludzi”.
Przybysze z Europy podzielili między sobą wpływy, bogactwa i władzę.
Obie strony wykorzystywały afrykańskie plemiona lecz odmawiały im prawa
do kształtowania historii i... godnego życia. Faktycznie w Południowej
Afryce przez wieki obok siebie funkcjonowały trzy światy: Burów,
Anglików i afrykańskich plemion. Historia rodezjanów związana jest z
europejskimi przybyszami. Większość plemion, szczególnie wywodzących się
z pnia bantu, uważa psy za „bestie” albo „istoty nieczyste”.
Po II wojnie światowej Południową Afrykę ogarnęła trwająca ponad pół
wieku walka
o prawa do ziemi, bogactw i godnego życia tych, którzy krainę ciągnącą
się od Przylądka Dobrej Nadziei aż do piasków pustyni uznawali za swoją
ojczyznę
– potomków europejskich i afrykańskich osadników. W latach 40-tych
prawnie usankcjonowano politykę apartheidu – rozdzielenia ras, która w
istocie oznaczała dyskryminację ze względu na kolor skóry. Właśnie w
Południowej Afryce, na farmie nieopodal Durbanu Gandhi sformułował swoją
filozofię przeciwko rasizmowi
i przemocy. Na owe polityczne konflikty nakładały się zmiany dyktowane
rozwojem cywilizacji. Myśliwi de facto przeszli do historii.
Farmy zyskały nowy, „przemysłowy” wymiar. „Okoliczności przyrody”,
„atmosfera polityczna” nie sprzyjały wówczas ani ludziom ani psom. Mając
na względzie to co
w sprawie pręgusiów działo się w Południowej Afryce wcześniej trudno
uwierzyć,
ale hodowle rhodesianów niemal zaprzestały swojej działalności. Nie było
wystaw, polowań – tego co nazywamy „ssaniem rynku” warunkującym popyt.
Południowoafrykańskie hodowle, jak niegdyś rosły, tak teraz znikały. Tak
jak niegdyś Burowie zdecydowali się na wędrówkę przez góry, nazwaną
Wielkim Trekiem,
by w nieodkrytych, niedostępnych zakątkach afrykańskiego kontynentu
znaleźć nową Ziemię Obiecaną, tak teraz rodezjany emigrowały z Afryki,
by podbić świat...
Królewskie psy
W Anglii wzorzec rasy został zarejestrowany już w 1928
roku i był tym samym, który dwa lata wcześniej przyjęto w Południowej
Afryce. Prawdziwa kariera rodezjanów na Brytyjskich Wyspach kariera
rodezjanów zaczęła się niemal 20 lat później, za to na najwyższym
towarzysko politycznym szczeblu. Lord St. Just podarował psa i suczkę
następczyni brytyjskiego tronu księżniczce Elżbiecie
(znamy ją jako Elżbietę II), z okazji 21 urodzin. W Anglii przeszły
przewidywaną prawem kwarantannę. Niestety w jej trakcie wyrosły.
Przyszła królowa nie znalazła
w pałacu miejsca żeby je zatrzymać. Podarowała je doktorowi i pani
Mackenzie. Barba został ojcem Maindhuba of Manscross, który zyskał tytuł
pierwszego championa Anglii, matką była Mancross Bridget of the Hub.
Jego siostra - Merrill of Mancross zdobyła drugie miejsce w kategorii
suk, pierwsze zyskała jej córka – Mancross of Simbabwa Sheba. Barba
pochodził z hodowli Barabant, związanej z Vikingiem i Eskadale.
Z tego samego gniazda wywodzi się Drumbuck Jock – szacowny przodek wielu
współczesnych rhodesianów.
W latach 50-tych XX wieku, może za sprawą „królewskich psów” Elżbiety
II, w Anglii, nastąpiła prawdziwa eksplozja miłości do rodków i
zainteresowania rasą. W 1952 roku
powstał brytyjski klub rasy – The Rhodesian Ridgeback Club of Great
Britain,
a po nim w 1964 roku The Midlands and Nothern Rhodesian Ridgeback Club. W 1954 roku Cecily Hick założyła hodowlę Owlsmoor –
jedną z najbardziej znaczących na Wyspach. Sprowadzała do niej psy
zarówno z Południowej Afryki, jak później z USA. A jej psy trafiały
m.in. na Jamajkę, do Australii czy Nowej Zelandii. Kariera pręgusiów jak
niegdyś wpływy Portugalczyków, którzy pierwsi przedstawili je
Europejczykom sięgnęła najdalszych zakątków świata.
Kariera za Oceanem
Królewskie psy podbiły nie tylko Starą Europę lecz
także Nowy Świat.
W latach 50-tych do USA pierwsze rodezjany sprowadzili państwo O’Brien.
Założyli hodowlę Redhouse. Lecz nie oni mieli pierwszego amerykańskiego
championa. Ten tytuł zdobył pochodzący z Południowej Afryki Swahili’s
Jeff Davis należący do pułkownika Morrie DePass. W Stanach wzorzec rasy
został oficjalnie przyjęty przez tamtejszy Związek Kynologiczny (American
Kennel Club) dopiero w 1955 roku. Amerykanie opracowali go... sami,
bazując na wzorcu Południowoafrykańskiej Unii Hodowców.
A pręgusie tak przypadły Amerykanom do gustu, że już 2 lata później
(1957) założyli Klub Rasy Rhodesian Ridgeback (Rhodesian Ridgeback Club
of the United States).
W pierwszym spotkaniu, które odbyło się w Nowym Jorku w 1958 roku
uczestniczyło 61 członków. Wśród nich byli państwo Fanning, którzy
kupili swojego rodezjana od pułkownika DePass’a. Ów psiak nazywał się...
Little John of Swahili, jak Mały John
z Robin Hooda, a w historii zapisał się tym, że jako pierwszy urodzony
w Stanach rodezjan zyskał tytuł championa. Z pierwszych hodowli, które
kształtowały amerykański wzorzec rasy próbę czasu przetrwała tylko
jedna: Lamarde Perro. Założyli ją na początku lat 50-tych Margaret
Lowthian i Gene Freeland. Amerykanie wprowadzili swoje zasady dotyczące
ridgebacków i stworzyli charakterystyczną „amerykańską” odmianę psów.
Coś pośredniego między afrykańskim typem myśliwskim a mastifowatym.
Wprowadzili też oznaczenie ROM (Register of Merit), które dodawano po
imienia tych psów, które spłodziły dużą liczbę championów.
Powrót do domu...
Paradoksalnie właśnie wtedy kiedy ridgebacki zaczęły
robić światową karierę ich hodowle w Rodezji przestały istnieć, a w
Południowej Afryce powoli znikały. Omal nie doszło do tego, że rasa, tam
gdzie się narodziła, zniknęła, by w ogóle. Dopiero w latach 60-tych XX
wieku panie Mylda Arsenis i Irene Kingcombe sprawiły, że ridgebacki
podobnie jak diamenty i złoto, stały się symbolem Południowej Afryki.
Wcześniej hodowlą psów z pręgą zajmowali się w Afryce przede wszystkim
panowie, teraz na scenę wkroczyły panie. To także był znak czasów.
Wielkie polowania, obrona farm przed lwami już dawno przeszły do
historii, dzikie zwierzęta pozamykano
w rezerwatach. RPA, tamtych czasów, było jednym z bogatszych i w sensie
rozwoju bardzo nowoczesnych krajów świata. Wielki przemysł, nowoczesne
miasta powstawały tam gdzie niegdyś był busz. Rodezjany przestały być
„psami pracującymi”,
a stały się „towarzyszącymi”. Irene Kingcombe założyła hodowlę Inkabusi.
Sprowadzała do niej psy z różnych zakątków Południowej Afryki. Jej dumą
był Glenaholm Strauss – pies czerwono-pszenicznej maści o idealnych
„myśliwskich” proporcjach. Bardzo podobny do ojca był Maestro Mozart. I
właśnie w takich ciemnych psach w typie myśliwskim wyspecjalizowała się
Inkabusi.
Mylda Arsenis założyła hodowlę Mpani. Jej pierwszym psem był Rip of
Colemore.
Duży, masywny, większy niż w standardzie rasy. Ukochany przyjaciel jej
córek. Przetrwało zdjęcie, dwóch dziewczynek i psa zaprzężonego do
wózka. Ma naprawdę przeszczęśliwy pyszczek... Rip stał się nie tylko
psem założycielem hodowli, lecz także bohaterem książeczki dla dzieci,
którą napisała pani Arsenis: „Rip, The Ridgeback”.
W Mpani do Ripa dołączyła suczka Flame Lily of Stallis. Ale wizytówką
hodowli została jasno-pszeniczna Retsina. Mylda Arsenis stała się
„ambasadorem” południowoafrykańskiej rasy. Korespondowała z hodowcami z
najdalszych zakątków świata. Wiele jej psów trafiło do Amerykańskich
hodowli m.in. Kajongwe, Kahlu, Gloria Sanders. W 1979 roku sędziowała
podczas wystawy psów w Australii.
Śladem dwóch dzielnych dam podążyli inni. Z hodowli: Glenaholm, Brabant,
Gazeley, Meyendell pochodziło wiele wspaniałych psów. Ann Chamberlain
pisze: „Znawcy nadal uważają, że Wendy z Gazeley miała najpiękniejszą
głowę wśród wszystkich rodezjanowych suczek jakie kiedykolwiek przyszły
na świat”. Ale później pojawiły
się rodezjany w Polsce i nasze piękne „dziewczyny”. To temat na nowy
rozdział rodezjanowej historii.
Ania Kwiatkowska
Historia ta została napisana przez właścicielkę psa rasy Rhodesian
Ridgebak
– Chimbuko Kitko Simba – autorkę książek i dziennikarkę podróżującą po
świecie,
„od Polinezji, poprzez Azję i Afrykę po Europę”. Spod jej pióra wyszło
wiele reportaży i relacji z wypraw do ponad 80 krajów świata.
Pisze o swoich przygodach oraz opowiada o
wyprawach na antenie TVP1 w programie "Podróżnik".
Dla TVP3 Regionalnej zrealizowała cykl audycji
p.t. "Szczęśliwej podróży".
Opowieść o dziejach rasy, opublikowana na łamach wydania specjalnego
biuletynu klubu RR, jest tak piękna i ciekawa, że pokusiłam się o
umieszczenie jej na tej stronce, przeznaczając dla niej specjalne
miejsce. Tekst ten, nie tylko będzie jej ozdobą,
ale i źródłem informacji dla tych, którzy nie zdołają odnaleźć go wśród
ogromu klubowych i forumowych tematów.
Uważam, że powinien zostać uwieczniony nie tylko tutaj i żywię nadzieję,
iż znajdzie się w przyszłości dla niego miejsce, na łamach pism i
publikacji kynologicznych.
Dziękuję P. Aniu za przesłanie mi tekstu.
Z poważaniem i
szacunkiem
Renata
Zawartość witryny stanowi własność hodowli Mzuri Nyumbani FCI Rhodesian Ridgeback
oraz jest chroniona prawami autorskimi. Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody właściciela zabronione!